Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z Niemcami, nie mogła się wstrzymać od wniosku, że był w istocie — chłopak śliczny.
Traf chciał, że w tejże chwili p. Erazm się jakoś odwrócił, i te dwa wzroki, które się nigdy spotykać nie były powinny ani chciały, zeszły się, starły.
Pannie na twarzyczkę wystąpił rumieniec: Erazmowi dreszcze przeszły po skórze i rzekł w duchu:
— A! jakaż bestya piękna!
Tę „bestyę“ dodał już dla osłabienia wyznania, które uczynił.
Panna Leonilla miała ten zwyczaj niedobry, że się nie dawała spłoszyć i nie ustępowała nikomu.
Więc, choć była powinna cofnąć się z wejrzeniem, na złość śmiałkowi, który się ważył patrzeć na nią, nie odwróciła oczów, poczęła mu się przypatrywać zuchwale.
Erazm też nie miał najmniejszego powodu tchórzyć i uciekać: dostał śmiało tym oczom zabójczym. Zrobiło mu się tylko jakoś osobliwie, jakby w istocie postrzał otrzymał. Dreszcze zastąpiło gorąco, serce uderzyło mocno, piersi się poruszyły oddechem żywszym.
— A! jakaż bestyjka piękna! — powtórzył.
Tym razem była już panna sędzianka nie „bestyą,“ ale „bestyjka,“ co znacznie modyfikowało wyrażenie.