Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rywale ostro się zmierzyli oczyma.
— Czuję się w obowiązku oświadczyć panu Mecenasowi, począł rzeźko Kunaszewski — że jestem pretendentem do ręki panny Justyny Wolskiej — i sądzę, że ona mi jej nie odmówi.
— Szkoda tylko, że pan z tem przychodzisz za późno — odparł Mecenas. Powinno być panu wiadomem, że panna Justyna oddawna była i jest mi przyrzeczoną. Dała nawet słowo nieboszczce opiekunce swojej iż wyjdzie za mnie. Ja — uważam się za jej narzeczonego, i — wcale się tego tytułu zrzekać nie myślę.
Kunaszewski nie zdawał się tą kategoryczną odpowiedzią zmięszanym.
— Zwracam uwagę pana Mecenasa — rzekł, iż nieboszczyk Sędzia oświadczył głośno, iż wymagał tego, aby panna Justyna miała zupełną swobodę rozporządzania ręką swoją, nie wiążąc się przyrzeczeniem danem dla uspokojenia umierającej.
Odwołuję się w tem do świadectwa ks. Zaręby.
— Ja nie potrzebuję żadnych świadectw — przerwał gwałtownie Mecenas.
Mam słowo panny Justyny — i nie wiem o niczem więcej, wiedzieć chcę.
Cofnął się parę kroków pan Kalikst, jak gdyby myślał odchodzić, ale pan Floryan przystąpił bliżej, nie dając mu się oddalić.
— Sądzę, że wchodząc w słuszne żądania nie-