Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i zabrał niby w istocie do spoczynku, ale zażądał, aby — póki nie zaśnie, ktoś przy nim posiedział.
Doktór wybrał ks. Zarębę.
W godzinę potem proboszcz przyszedł rozbudzić Frycza tem, że Szelawski zdaje się — jeśli nie od rzeczy mówić, to przynajmniej nadto gorączkowo, a do snu niema najmniejszej ochoty, — rzuca się i słuchać nie chce. Frycz pobiegł natychmiast z wymówkami, ale za puls wziąwszy, bardzo się zaniepokoił.
Gorączka jakaś niewytłumaczona zmęczeniem i pobudzeniem zbytniem dnia — wzmagała się... Szelawski miał wprawdzie przytomność zupełnął mówił logicznie — ale w starym rozognienie takie było znakiem niedobrym. Lekarstwo uspokajające nie działało. Rozdrażnienie rosło. Frycz sam już siadł przy łóżku, nowy napój przyrządził, zmusił do wypicia go, wszystkich oddalił i pozostał na straży.
Sędzia zmuszony do posłuszeństwa, przeżegnał się, zmówił ostatnią modlitewkę zwykłą, zamknął oczy.
Lecz po krótkiej chwili usta mu się otwarły, począł żywo mówić, jakby sam do siebie, a Frycza nakazującego milczenie, słyszeć się nie zdawał, ani słuchać.
Jedno miał na myśli — i ciągle mu to na usta powracało, — rodzina.
— Zginą biedne robaki — rozlazłszy się —