Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu o to, aby go wszyscy widzieli w roli narzeczonego.
Floryan naówczas chodził po kątach pięści zaciskając, jakby miał ochotę zgnieść napastnika na gorżkie jabłko...
Nie uszła baczności Bronisława i Mecenasa gorycz i chłód, z jakim ojciec ich przyjmował, nie szczędząc nawet ostrych wymówek... Bronisław kwasił się tem, że mu o kodycylu dla panny Justyny doniesiono... Słowem nie było tu nikogo z twarzą zupełnie rozjaśnioną i spokojną. Szczęściem jedyny obcy świadek archiwista, nie był w możności ocenienia tego stanu umysłów i usposobień — nie rozumiał nic... — a zresztą było mu obojętnem wszystko...
Obyczaje domowe z wielu względów wydawały mu się dziwaczne, i najprędzej jak tylko mógł wyprosił się do swojego pokoju gościnnego, aby przywdziać berlacze i stary szlafrok...
Sędzia, że długo zasnąć nie mógł, więc przytrzymywał u siebie to jednego, to drugiego, rozpytując a kończąc jednostajnie narzekaniem i wymówkami.
Listy Juliusza i Sabiny rzucone na stole — ani słowa z ust jego nie dobyły...
— Ojciec jest dziwnie zmieniony — odezwał się, biorąc na stronę ks. Zarębę Bronisław... jestem niemal przestraszony...