Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Radca się namyślał...
— Ale jestżeś pan pewny, że ta Justyna? przerwał.
— Oto są daty metryki, które wypisałem, odezwał się Floryan... imię ojca, matki... Godziż się to?
Leliwa Wolski słuchał.
— Najkompletniej. Cóż się stało z tą sierotą? zapytał.
— Wszystko opowiem, ale zabieram pana do siebie. Jestem tak uradowany, że tego wypowiedzieć nie umiem! wołał Floryan.
Leliwa-Wolski już się zabierał wychodzić, szufladę zamykał, czapki szukał, gdy coś mu na myśl przyszło, — ostygł, zatrzymał się z przygotowaniami i nieśmiało wyjąknął.
— Pewnie synowicą moja — będzie pomocy i opieki potrzebowała? hę? A ja z góry oświadczyć muszę, że jestem człowiek ubogi, domu nie mam, nieżonaty... na nic się jej przydać nie mogę.
Kunaszewski pospieszył uspokoić.
— Panna Justyna nie potrzebuje żadnej od pana pomocy — mogę o tem go zapewnić. Przyszłość ma zapewnioną, ale odzyskanie rodziny może dla niej być ważnem... Pomówiemy o tem.
Uspokojony żywiej się już do wyjścia przysposabiał Radca, Kunaszewski niemal podskakiwał do góry z radości.