Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Uprzedzam jednakże — dodał znajomy pana Floryana, że pan Krzysztof Leliwa Wolski, jest dziwak, nieprzystępny, skąpiec, że nie żyje z ludźmi, obchodzi się niegrzecznie z nimi, grubianin jest... i trudno nam będzie z nim znajomość zawiązać.
— Spróbujemy... ja się nie obawiam i niełatwo daję odpędzić, odparł pan Floryan.
Pan Krzysztof Leliwa Wolski miał przy archiwach pokój dla siebie osobny, w którym siedział zamknięty i niechętnie dopuszczał odwiedzających.
Gdy się po długiem pukaniu, drzwi powoli otworzyły, ujrzeli przed sobą wysokiego wzrostu mężczyznę starego w okularach, długim surducie, z twarzą wyżółkłą i kwaśną, w czapeczce na łysinie, w ciepłych berlaczach, z piórem w ręku, który krzywiąc się, począł dopytywać. Czegoż? Czego? po co? i miał ochotę wielką ich z niczem odprawić.
Pan Floryan wcisnął się niemal gwałtem i również przebojem mu oznajmił, niechcącemu słuchać, że szuka wiadomości o rodzinie Wolskich Korczaków, i że sądził, że pan Radca może zechce go swą światłą radą...
Leliwa Wolski krzywił się... słuchając.
— A do czego to panu? zapytał.
Zamiast wprost odpowiedzieć, oświadczył pan Floryan, że koszta poszukiwań, choćby ich likwidacya była znaczna, ponieść jest gotów.