Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie zdrowia i usposobieniu i t. p. Sędzia naradzał się z nią poufale, pogłaskał ją po głowie, uśmiechnął się, i za odchodzącą powiódł oczyma.
Po wyjściu jej przez jakiś czas milczeli oba, ojciec sam rozpoczął na nowo...
— Mój Kalikście — zdaje mi się, że ja nie pożyję już długo i zawadą wam — tobie nie będę, dajcie mi życia dokonać spokojnie, — nie naruszając tego porządku, do którego nawykłem. Nie miałbym już siły do nowego się przyzwyczajać!
Mecenas począł się tłumaczyć.
— Niech Bóg uchowa, abym ja ojcu miał być w czem przeszkodą — odezwał się... omyliłem się. Byłem przekonany, że gdyby panna Justyna chciała tylko na swem miejscu wybrać kogoś, a wskazać, co jest do czynienia około kochanego ojca...
Stary się uśmiechnął ironicznie.
— Sądzisz, że to obojętne dla mnie, kto nakarmi, napoi i dozorować będzie — rzekł podrażniony — ale ja też i głosu i twarzy tego dziecka potrzebuję, — ona mi przypomina Serafinę... i lepsze czasy, gdy nie byłem sierotą...
Zbity z tropu, Kalikst musiał już zmilczeć — nie mogąc nalegać.
Sędzia widocznie zaniepokojony przyjść jeszcze nie mógł do siebie. Nie mówił nic, ale ręce jego drżące chwytały bezmyślnie leżące przed nim na stole fraszki, papiery, i rzucały je — poprawiał na