Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

procesu nie wytoczą, szorstko i dumnie odpowiadał na nalegania, nie widywano się już wcale.
Życie w Chrzanowie na pozór wróciło w dawne formy — starali się o to oboje państwo, aby zatrzeć wszelki ślad zajścia — ale, — nie był to już ów dawniejszy blask, elegancya i zamożność. — Oboje państwo stracili majątkowo w czasie tej rozterki, a daleko więcej w stosunkach społecznych.
Pani Julianowa i on, i oboje razem starali się znowu zbliżyć do tych rodzin i domów, z któremi dawniej byli w blizkich stosunkach przyjacielskich... Przyjmowano ich — ale ostygnięcie pewne — niedowierzanie, dawało się czuć mocno. Nie zapraszano ich, a na zaproszenia po większej części odpowiadano rozmaitemi wymówkami.
Mężczyźni jeszcze mniej się okazywali niechętnymi dla Juliana, ale kobiety — kobiety, z których niejedna miała sobie niemniej płochości do wyrzucenia — właśnie dlatego z niezmierną surowością sądziły obwinioną — i nie mogły jej przebaczyć — nietyle samego postępowania, co nadanego mu rozgłosu i skandalu.
Towarzystwo więc niewieście, o które najwięcej chodziło w Chrzanowie, prawie całkiem się usuwało od niego. — Pustki i nudy w tym domu na bardzo elegancką stopę znowu przywróconym, były do niezniesienia. Julian obwiniał o to żonę, ona — męża... wyrzucano sobie wzajemnie postępowanie bez taktu...