Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

styny, choć Bóg widzi, ile mnie to kosztować będzie...
Nie zrobię w tej chwili żadnego kroku — ale się nie wyrzekam nadziei, ani obiecuję, ażebym wszystkiego, co jest w ludzkiej mocy nie przedsięwziął dla mojego szczęścia.
Gotów jestem dać życie. Każesz mi pani czekać, będę cierpliwy — lecz ostatecznie — nic! nic — nie mogę nawet przypuścić, aby ten człowiek chciał gwałt zadać pani... a niepodobna, żeby nie widział, iż tylko siłą może jej rękę pozyskać.
Justysia nie odpowiadała, uspokajała się jednak powoli, zdawało się, jakby i w jej serce wstąpiła jakaś nadzieja...
— Nie czyń pan nic — dodała, teraz nic nie grozi — a w przyszłości — panie! pamiętaj, że ja przysięgi danej na łożu śmiertelnem już dobrodziejce mojej, złamać nie mogę! Nie mogę!
Złożyła ręce — Floryan nie rzekł ani słowa, i nierychło dodał — jakby na wpół do siebie.
— On sam się musi zrzec tego prawa do jej ręki!
Justysia miała coś dodać jeszcze, gdy ją odwołano, rzuciła wejrzenie na Kunaszewskiego, który stał ciągle na wpół odrętwiały z bólu i gniewu, — i wyszła.
Floryan otarł czoło i rzucił się na krzesło. Potrzebował się rozmyślać, co miał począć, serce mu