Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czekajże — zawołał, zawahawszy się nieco — ja tam nie zabawię długo, gdy wrócę, przyjdź do mnie na szklankę ponczu, wszakto wieczór ostatni....
— Tak! ostatni! — komicznie wzdychając, powtórzył Piętka — more majorum należałoby się upić koniecznie dla świętych tradycyj narodowych, nie prawdaż? ale, że mnie potém głowa boli — ograniczymy się skromną parą szklaneczek...
To mówiąc, podał rękę Płockiemu, pożegnał go niby ceremonijalnym ukłonem i wyszedł, a za nim téż, zawoławszy chłopaka, wybiegł Płocki, spiesząc do hotelu, w którym stać miał książę Nestor, powracający z dóbr swoich do miejskiéj rezydencyi.
Imię księcia, już coraz głośniejsze, obijało się nieraz o uszy skromnego i mało komu znanego przedsiębiercy budowy — który teraz już roił sobie wielką i świetną przyszłość a gotów był uwierzyć w to, że mu jego szczęśliwa gwiazda sprowadzała człowieka, przez którego mógł odrazu wnijść w koła towarzystwa dotąd dlań nieprzystępnego...
Quo non ascendam? mówił sobie zliczywszy zyskane krocie...
Z gorączkową niecierpliwością, pociemku, przez puste uliczki dobił się Płocki do hotelu, przed którym z dwóch latarni, we dnie odpowiadających sobie bratersko, paliła się smutno jedna tylko. Przed bramą sam gospodarz stał z cygarem i miną człowieka, który czuje, że ma jedyną porządną gospodę w miasteczku, dom murowany, tra-