Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Usiadł naprzeciw. Starościnie łzy się w oczach kręciły, załamała ręce, nic nie mówiąc; spojrzała tylko, jakby wzywając litości.
— Chłopcy się zahulali, widzę, u państwa Sławczyńskich, — dodał, jakby nie chcąc łez widzieć wikary — bo tam zaręczyny, ale solenne, po staroświecku. Drudzy dziś tak i wesela nie wyprawiają, jak sędzia zrękowiny swojej Hannie. Gościnność jego to prawdziwe utrapienie, miary w niej nie ma. Koła zdejmuje, konie zamyka, czapki i kapelusze kradnie, poi, dopóki choć kropla jest w domu. Biedne chłopaki, choćby z duszy chcieli, uciec nie mogą.
Starościna głowę żywo podniosła.
— Czyż jegomość wiesz, że są u Sławczyńskich? — spytała głosem podniesionym nieco.
— A jakże! a gdzieżby mieli być? Tam całe sąsiedztwo, kto żyw tylko! Muzyka rznie od ucha, a młodzież hołubca wywija... aż się ściany trzęsą.
Urwał wikary nagle i potarł wyłysiałą głowę.
— Muszę się też pani starościnie poskarżyć — począł niby odniechcenia — co to u nas za nieład we wszystkiem. Umówiliśmy się z moim bratem o regularne pisanie... wiem, że mój Rudolf pisze, bo to człowiek, jak zegarek, ale na poczcie mi listy gubią i oto trzeci tydzień nie mam nic.
— To tak, jak ja! — pośpiesznie dodała staruszka... — od Cecylki nic — od marszałka nic... a tu niepokój ogarnia z każdym dniem większy.
— Ale czego się turbować, czego? Pan Bóg łaskaw — rzekł wikary. — Listy się znajdą na pewno. Ksiądz kanonik i ja, i kilka domów będziemy się skarżyli, to muszą zaprowadzić lepszy porządek. Ja ręczę, że listy zależały, albo je pogubiono; my wszyscy jesteśmy w tem samem położeniu.
— Trochę mnie to uspokaja, — szepnęła starościna — gdy mi ksiądz wikary zaręczasz. Prosiłam i Szmula i ten mi obiecał pójść do pocztmajstra.
— Znajdzie się ta zguba, znajdzie, niech tylko pa-