Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

posnuły swą przędzę. Nic kosztowniejszego już tu nie pozostało, nic, oprócz tego, co nie miało żadnej wartości dla ludzi.
Dziwnie tylko odbijały na ścianach dwa wizerunki wybornego pendzla, na tle tego ubóstwa świecące życiem, które teraźniejszość czyniło straszniejszą jeszcze. Były to w ramach owalnych, w smaku osiemnastego wieku, niby z liści plecionych i wstęgami przewijanych, a ozdobnych kokardami, dwie śliczne postacie młode, uśmiechnięte, wesołe, szczęśliwe, jakby je w wigilję ślubu lub nazajutrz po nim malowano. Mężczyzna w stroju wytwornym francuskim, w pięknie ułożonej peruczce, trzymał odniechcenia w ręku maleńką książeczkę; patrzył w świat z pewnością siebie niezmierną i zdawał się go na bój z sobą wyzywać. Kobieta w koronkach, w atłasach, perłach, różowa, biała, uśmiechnięta figlarnie, stała z bukietem róż w ręku, równie świeżym, jak ona... Artysta zdawał się chcieć powiedzieć patrzącym, że i ona była cudnym kwiatkiem. Mieniona suknia, okryta koronkami, odbijała harmonijnie od ramion zaokrąglonych, na szyi utoczonej sznurek pereł ze szmaragdową spinką zwijał się, mrugając światełkami swych oczu. Dwie te twarze wnieśćby były mogły promyk wesela do smętnej tej trumny, gdyby taką ruinę cokolwiek bądź rozjaśnić zdołało. Śmierć i zniszczenie pochłaniały nawet te dwa różowe widziadła, już je zwolna pokrywając swemi barwami popiołu.
Z ćwieków, sterczących gdzie niegdzie, i dziur po ścianach domyślać się było można, że niegdyś wisiały tu i inne obrazy, które pozdejmowano, tak jak wiele innych rzeczy, i które wyszły w świat... lepszej sobie szukać służby. Stara komódka, której nogę utrąconą zastępowała cegła, zarzucona nieforemnemi pudełkami, tuliła się w kącie ciemnym, pod oknem zamkniętem wiecznie; kilka krzeseł starych, połatanych, rozpierzchłych widać było w różnych stronach. Podłoga w tafle ledwie już dozwalała rozpoznać pod warstwą