Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pytając ani jéj, ani mnie, ułożono to w komitecie, polecono mi tylko wykonanie dekretu...
Brat i siostra spojrzeli na siebie.
— Co wy na to? zapytał Herman...
— Jestem Hanny przyjaciółką, choć o wiele od niéj starszą, odezwała się wdowa, znam ją jak siostrę... kocham... jak mego brata... i nie zdaje mi się, ażebyście państwo dla siebie byli stworzeni, ani by Hanna była owemu komitetowi posłuszna...
— Ja zaś, o ile siebie znam, rzekł Herman, przewiduję, że nie potrafię się ożenić z dyspozycyi... ale że mi spokój miły... nie będę się kłócił...
Odwrócił się do Sylwana.
— A powiedz też ty mi, proszę, coś tym panom zrobił, że ciebie tak nienawidzą czy się lękają? Zdaje się, że wczoraj musiała ich wielce zgorszyć twoja przytomność na wieczorze, i mamie coś napletli, bo mi zakazała wasze towarzystwo... a owoc zakazany — najsmaczniejszy.
— To było do przewidzenia — rzekł Sylwan: mam niezasłużoną reputacyę herezyarchy i rewolucyonisty dla tego, że w religii oprócz formy pragnę ducha i czynu, a lud uważam za braci. Dla tych panów tego wszystkiego aż nadto do potępienia człowieka, bo im religia narzędziem, formą tylko i administracyjną machiną, lud zawsze poślednim materyałem, stworzonym, by go wyzyskiwano...
Ruszył ramionami Sylwan... brat patrzał na niego długo milczący.