Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To prawda! — rzekł Łowczy — osłem nie będziesz, tylko choć łaciny się ucz, bo bez łaciny w świecie ani kroku. Reszta furda: to w życiu i z książek się wymaca.
Nie poszedł tedy pan Marek do szkoły i dobrze mu z tém było. Tandem rósł, mężniał, dojrzéwał, tak że naostatek Łowczego sumienie ruszyło, co z nim robić? Wziął go, ależ nie był nieśmiertelny. Wiedział dobrze iż daleka rodzina, po śmierci, wygna przybłędę; nie ważył się jakoś zrobić mu zapisu i przysposobić go: rad tedy był, żeby chłopak sam wprzódy nieco świata zaznał i jakiegoś chleba się chwycił.
W téj niepewności co począć, zawołał raz uroczyście Marka do swojego gabinetu.
Od owéj sceny pod murem upłynęło lat ośm, chłopiec był młodzieńcem, a Łowczy dostał pedogry i ledwie o kiju się włóczył. Vitalonga ex-Rejenta i jego pigułki nic nie pomagały. Obu zewnętrzne postacie wielce się téż zmieniły. Marek Hińcza był teraz nad wiek ogromnym, rosłym, ciemnego wąsa i bujnéj czupryny młodzieńcem, zręcznym dosyć, budowy kształtnéj, z twarzy nie piękny, ale rysów charakterystycznych i wybitnych. Zdrowie przy opalonéj cerze, nadawało mu niekłamliwy pozór jędrności i siły, kolosalnie zbudo-