Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie pozostaje mi więc — uśmiechając się gorzko, ozwał Marek — tylko zabierać się i wynosić, aby nowéj jakiéj kombinacyi nie stawać na przeszkodzie. Nie prawdaż?
Starościna była zmieszana.
— Waćpan łatwo znajdziesz inną — dodała — po co masz sobie świat zawiązywać.
Markowi krew trysnęła do twarzy.
— Zapewne — rzekł — jeśli tak jest, pojadę w świat, ale wprzódy się z panną Klarą muszę rozmówić.
— Ja już z nią mówiłam...
— To mnie nie uwalnia...
— Owszem, zupełnie.
— Panna Klara mi odmawia?
— Przez moje usta, stanowczo.
— A jakżeby tak pięknym ustom nie wierzyć! — dodał Marek ironicznie — oneby przecie nigdy kłamać nie powinny.
Pani Kocowa siadłszy, wachlowała się.
— Każ-że waćpan przynieść kawy! — rzekła, zwracając rozmowę.
— Zaraz — odezwał się Marek — każecie tu sobie państwo podać, co się wam podoba, bo ja po tych wszystkich bałamuctwach odstępuję Maczek