Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

teraz, i to jeszcze z osobą, któréj całe życie był nieprzyjacielem? Mnie się zdaje, że to staranie próżne.
— Zostawcie to mnie... tylko nie przeszkadzajcie.
— Na cóż miałbym szkodzić? — rzekł Marek — mnie to ni szkodzi, ni pomaga.
— Owszem, pomoże; bo jak mi zepsujesz słówkiem, ja ci Klarci nie dam i pobuntuję ją, familię, cały świat... Daj mi rękę! — dorzuciła żywo — zgoda, przymierze, pomoc wzajemna... a teraz ruszaj do Klarci.
Po tych przygotowaniach, Starościna z właściwą sobie gorączką pobiegła, korzystając z próżnego krzesełka, przysiąść się do Łowczego, który powoli z kielicha cmoktał, smakując w dobréj staréj kapce i podnosząc ją pod światło, aby się bawić bursztynowym kolorem, potém do nosa, by napawać się wonią, naostatek do ust dla posmakowania. Po każdym łyku drugą ręką gładził sobie piersi i usta mu się uśmiechały błogością. Znowu tedy kielich stawił pod światło, przykładał do nosa i brał do ust, niekiedy dodawał pocichu:
— S. S. S... perfectissimum! Piwnica królewska u Wężów!... królewska. Złoto czyste to wino, aurum liquidum.