Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Łowczy podniósł się, domyślając gospodarza w tym, który się do niego zbliżał, i rękę do czapki przykładając, ozwał się:
— Przepraszam najmocniéj za uczynioną subiekcyę... zaszła omyłka i błąd: jechaliśmy do Maczków...
— Po pana Marka, który oto tu właśnie jest — przerwał Wąż — więc przypadek dla mnie nader szczęśliwy... Jako gospodarz ośmielam się prosić, byś waćpan dobrodziéj, ubogą chatą nie pogardził: każdego czasu można ztąd do Maczek...
Kruk się zżymał, Łowczy wahał.
Konfuzya była i rozpacz! co tu począć?.. Zbliżył się jeszcze i Marek, submitując.
Łowczy mrucząc, kazał się wysadzić, bo sam z woza wyleźć już nie mógł.
Nader przyjmowano go uprzejmie, Kruk wąsa kręcąc, szedł jakby nikogo nie widział i o wszystkiém zapomniał; ale gdy mu oczy błysnęły, strach było ognia, który z nich się sypał...
Prowadzono tak paradnie Łowczego, Marek pod jednę rękę, gospodarz pod drugą, szanownego gościa do sali; już byli w progu... gdy... dwa krzyki słyszeć się dały: jeden od kanapy, na któréj siedziały kobiéty, drugi wyrwał się z piersi Łowczego; na kanapie siedziała śmiertelna jego nieprzyja-