Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wolniejszy, milczący, kroczył z flegmą, ale pod nią widocznie kryła się zaciętość wielka.
— Nie, nie, nie! — mówił krzykliwy — nie, nie; tak nie będzie, aby to jegomości na sucho uszło, kłam mi zadać w żywe oczy... to nie fracha!
— Jeśli nie na sucho, to na mokro! wszystko mi jedno — odparł flegmatyk — a co się rzekło, przy tém stoję.
— Nie waćpan zabiłeś owego wilka roku przeszłego, ale ja... moja kula w nim była.
— Gdzie? w tylnéj łopatce? w tylnéj łopatce! czy jest kula, czy niéma... co to znaczy... moja siedziała pod lewą z przodu... a jeśli nie siedziała, to przeszła.
— Moja właśnie przebiła go na wylot i siadła w tylnéj łopatce. Waćpan zawsze pudłujesz.
— Zobaczym czy i do aścinego łba téż spudłuję...
— Pokaże się, pokaże.
— A już téż tego dość.
— Niech szabla rozstrzyga!..
— Kłam mi zadał...
— Nie daruję!
— Na rany Chrystusowe! — przerwał wśród krzyżujących się odgróżek, tubalnym głosem pustelnik — co wam w głowie, o przeszłorocznego bić