Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani dobrodziejko! — wystrzelił chłopak — to tylko widzę, że mi łaski swéj skąpić nie raczysz i że afekt nie zasłużony.
— A więc, cyt! i chodźmy do tańca; daj mi waszmość rękę: reszta potém...
Wyszli tedy z bokówki, a że Kruk propter informationem w progu czatował, pierwszy ujrzał na palcu Marka ów sygnet, i pobladł.
Sprawa bardzo źle stała dla niego i dla Łowczego.
Caluteńki wieczór i całą noc wiosenną, najkrótszą w roku, przeskakano u państwa Wojskich. Było wesoło jak mało kiedy; dopiero w biały dzień pomyślano o spoczynku.
Dwór był obszerny, ale obyczajem ówczesnym, gdy on cały do gości należał, osobnych izb dla nich nigdzie w nim nie obmyślano. W takich wypadkach, ledwie najdostojniejszym dostawał się pokój oddzielny; reszta dzieliła się na dwa obozy: kobiéty spały pokotem w jednéj izbie, mężczyzni w drugiéj, a jeśli téj niestało, na sianie w stodole lub szopie. Przy dobréj myśli, nikt wygody zbytniéj nie szukał.
Za czasów Kochanowskiego, jak się o tém z jednéj mniéj trafnéj fraszki dowiedzieć można, znać jeszcze ugaszczano inaczéj: bo małżeństwa mieszczo-