Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przed burzą.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ztamtąd powinienbyś pan być wesół i szczęśliwy, a widzę chmurkę na czole.
— Na mojém?
— Tak jest, nie zapieraj się pan....
— Być może — rzekł Kalikst — lecz pani, co mi to wyrzucasz... nie masz prawa czynić mi téj wymówki.... Wprawdzie nie przyniosłem z sobą wielkiego usposobienia do wesołości, ale — nie znalazłem go téż u pani....
— U mnie?
— A tak — pani jesteś dziś także smutną....
— Smutną nie — rozmarzoną jestem.
— Czém?
— Muzyką może.... Muzyka upaja jak wino....
— Powinnaby więc tak rozweselać jak ono....
— Mówią przecież, że są ludzie — co, podpiwszy, płaczą....
— Być może, rzekł Kalikst, tacy nigdyby pić nie powinni....
— A ja więc nigdy grać! śmiejąc się odpowiedziała Julia.
— O, przynajmniéj, kiedy ja słuchać mogę, niech się pani nie zarzeka, żywo zawołał Kalikst. Spojrzeli sobie w oczy tęskno.
— Muzyka pani taki ma urok dla mnie, mówił daléj, że, jak pani się dziś mogła przekonać, oprzeć się mu nie umiem. Usłyszawszy dźwięk jéj fortepianu, dobijałem się do drzwi zuchwale, choć godzina była niewłaściwa może...
— Ja godzin doprawdy... nie liczę, odezwała się Julia — ale wiem, żem panu tak rada dziś jak zawsze.
— A! pani! mamże to wziąć... za komplement czy za prawdę? Byłbym szczęśliwy...
— Jak pan chcesz! szepnęła Julia.
— Jak chcę? począł Kalikst... — a! pani! moje pragnienia sięgają daleko, wysoko... zuchwale...
Znowu wejrzenia się spotkały i Julia spuścić oczy musiała. Kalikst ostrożnie, nieśmiało dotknął zwieszo-