Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przed burzą.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, kiedyś już do mnie przyszedł, gadajże — odezwał się tłusty gospodarz kończąc ocieranie i zabierając miejsce na twardém swém łóżeczku. Co cię tu sprowadziło?
— Bieda! odezwał się Brenner.
— Aha! aha! rozśmiał się ksiądz — przyszła koza do woza! Proszę! bieda... Ale to, panie Boże mi pomóż, coś osobliwego, żeby się taki człowiek jak wy... z biedą spotkał. No — ja to co innego — ale ty, panie Pietrze, musiałeś zawsze chodzić takiemi drogami, że rychléj się mógłeś natknąć na to, co u was się szczęściem nazywa niż na biedę. To już coś osobliwego — a no — gadaj.
— Prawie ze spowiedzią do was przychodzę — rzekł Brenner ponuro.
— Słuchajże, jeżeli ze spowiedzią, to chodźmy do konfesyonału — ja cię tu tak, urwij, połaj, spowiadać nie będę. — A jeżeli ci się, kochanku, zda, że po staréj znajomości i dla pokrewieństwa cię rozgrzeszę łatwo — to się okrutnie mylisz...
— Mój kochany ojcze — odezwał się Brenner niecierpliwie — na spowiedź będzie czas... chcę twéj rady...
— Mojéj rady? rubasznie przerwał O. Porfiry, zdaje mi się, że i z tém kulą w płot trafiłeś! A co ja ci mogę innego poradzić, oprócz żebyś był uczciwym człowiekiem i dobrym chrześcianinem? A czy to ty potrafisz...
— No — nie żartuj — zawołał Brenner — dziś nie pora. Słuchaj, nie przeczę, że szelmą byłem i jestem nawet... ale mam jedno dziecko, które kocham — moje szelmostwo dziecko zabija... Chcę zostać — poczciwym...
W mowie człowieka tego było coś tak przekonywającego, tak prawdą tchnącego, że Bernardyn, który słuchał z szyderską miną w początku, spoważniał i zamilkł... Trwało milczenie chwilę — Brenner czekał, Bernardyn się namyślał...