Nie miał jéj ani ks. Czartoryski, ani Chłopicki, zmuszony do przyjęcia dyktatury, ani całe wyższe grono wojskowych, ani wielu z tych, co potém rolę czynną grali w wypadkach. W chwili, gdy się powieść nasza zaczyna, nie było może nawet przeczucia, że się coś gotuje i wiąże...; nikt nie przypuszczał takiego zuchwalstwa...
Domyślano się spisków, ubolewano nad niemi i nad ofiarami, jakie one ściągały — nikt nie wierzył, aby pod czujném okiem policyi w. księcia mogło się coś uknuć i dojrzeć do wybuchu...
Ze wszystkiém w świecie oswoić się można... wyższe społeczeństwo nakoniec obyło się nawet z despotyzmem w. księcia; cichutko się śmiało z niego a w potrzebie miało drogi do księżnéj Łowickiéj, do Kruty, do Stasia Potockiego, do adjutantów, do faworytów, nawet do służby belwederskiéj, aby sobie wyrobić pozwolenie lub przebaczenie... Mieszczanie po kątach opowiadali sobie anegdotki zabawne, — siadywano pod Białym Orłem na odwachu... i — jakoś się żyło. Przybywający do Warszawy obywatel strzegł się nawet kapelusza księciu niemiłego włożyć na głowę — cichutko przemykał się przez ulicę, nie mówił nic, nasłuchał się półsłówek i szczęśliwy wracał pod spokojną strzechę do domu... Bawić się było czém, bo można było bezkarnie szydzić z olbrzymich projektów Lubeckiego, z Newachowicza i Spółki, z Doepler’a, po trosze z Dmuszewskiego, wywieść dowcip jaki starego Żółkowskiego... na ucho opowiadać o teatralnych intryżkach i peruce blond Rautenstraucha i t. p.
Na wsi czasem, nie smiało, w polu, zabrzmiało — Jeszcze nie zginęła, Trzeci maj, lub inna jaka piosenka... ale, uchowaj Boże, na imieninach lub balu byle z czém głośniéj się odezwać, zarazby się to odbiło w Warszawie...
Bywały praktyki, że zajeżdżali żandarmi do spokojnych obywateli i — wieźli ich do Modlina lub Zamościa..