Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie odpowiedziała nic — brzękły struny... cisza uroczysta trwała chwilkę... i znowu zabrzmiały struny, aż nareszcie srebrny głos, świeży, słaby zrazu dał się słyszeć jakby z oddalenia, i zbliżać się zdawał i rosnął, wypełniał. Twarzyczkę przebiegały strumienie życia, oczy pałały, śpiewaczka drżała, pieśń się lała potokiem srebrnym.
A była to jedna z tych pieśni wiekuistej tęsknicy człowieka, co się rodzą wszędzie, gdzie tęskni młodość i gdzie cierpi serce; jedna z tych pieśni, które się powtarzają po całym świecie, wszystkimi języki... co wywołują westchnienie z młodej piersi, łzę ze starych oczu.
I ciocia Truda też rozpłakała się słuchając jej, przypomniała sobie bowiem, jak przed laty pięćdziesięcią biegała za motylami nad Salą i zbierała w zbożu bławatki... A na tem czole, które wieniec ich opasywał, były dziś zmarszczki i czepiec wdowi z czarnym swym zębem, znak żałoby.
Janusz patrzał i słuchał... z oczów jej widział, że pieśń dla niego była nuconą, i czuł, że nigdy jej dźwięki z serca mu nie ulecą. Było to pożegnanie ostatnie.
Przed północą rozstali się w milczeniu, a do dnia siadali na koń, i z okna widać było białą twarzyczkę, która za odjeżdżającymi patrzała.