Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu się, że dla pisarza dosyć było widoku Frydy, aby opór jego pokonać i zyskać go na swą stronę. Mógłże się kto oprzeć temu dziewiczemu wdziękowi smutnie uśmiechniętej anielskiej twarzyczki?
Tak upłynął wieczór niepostrzeżony, i bijąca u Panny Maryi godzina zbudziła dopiero z marzeń wojewodzica, który się porwał z westchnieniem, by do domu powrócić. Fryda pożegnała go cichem „do zobaczenia“, ciocia skinieniem, a stary odprowadził aż na wschody.
— Ponieważ nie życzą sobie tych stosunków z nami, — szepnął, — a my, ani wy zrywać ich nie radzibyśmy, proszę was, bądźcie ostrożni; po co oni przed czasem o nas wiedzieć mają! Przyjdzie na to godzina.
Ścisnęli sobie ręce i z temi tajemniczemi słowy wojewodzic opuścił Wilmsa kamienicę.
A że godzina była spóźniona, pobiegł wprost do gospody do stryja.
Zastał go wzruszonego wielce i przechadzającego się żywo po izbie. Wzruszenie u niego nie było tak rzadkiem, ażeby mu się dziwić można, lecz smutek na twarzy rzadkim był gościem.
Gdy wojewodzic wszedł, pan pisarz szybko się ku niemu zwrócił.
— Wiesz? — zawołał — wiesz? ojciec twój snać się dowiedział pocośmy tu przybyli, i nie