Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lecz widocznie ożywiona nadzieją, ważyła się z tych postrachów uśmiechać, a ojca skłaniać by dobrej myśli się nie wyrzekał. Stanęło więc wkrótce na tem, iż jechać mieli, ciotkę Trudę zostawiając panią domu; pochlebiało jej to wielce, drugiej też podróż była pożądaną rozrywką. Hennichen, przynaglany, pytany, rychło się wybrał, konia dla Frydy najspokojniejszego przygotowano, i jednego wiosennego poranku, żegnali zebrani tłumnie przyjaciele starego złotnika, życząc mu jak najszczęśliwszej podróży.
Nie poszła ona tak raźnie i skoro jak pierwsza, choć nierównie była łatwiejszą znajomemi już i świeżo przebytemi drogami. Dla nienawykłego dziewczęcia stawano częściej, odpoczywano dłużej, i z zieleniejącymi już liśćmi, w wianku ogrodów rozkwitłych ujrzała Fryda Kraków. Wiosna była piękna i pogodna. Wilms, do którego wysłano przodem oznajmić o przybyciu, sługę, wyjechał na spotkanie gości. A że król naówczas, co się rzadko trafiało, bawił na zamku w Krakowie, ujrzeli więc stolicę w całym blasku, bo pełną pańskich dworów, wspaniałych pocztów, cudzoziemskich posłów i wędrowców. Dziewczę, dla którego widok ten był nowym, radowało mu się po dziecinnemu. W każdym też przejeżdżającym młodzieńcu, którego kołpaczek