Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie pisarzu — zagrzmiał podnosząc głos wojewoda — nadużywacie gościnności proboszcza.
— Na rany Chrystusowe — przerwał ksiądz stając między groźnie patrzącymi na się braćmi — miarkujcież się, panowie. Czy się to godzi, panie pisarzu!
Pisarz buchnął:
— Bóg widzi, serce mi się otwierało, gdy wchodził, byłem gotów wcale go inaczej powitać; ale któż wytrzyma z nim, kto z nim wytrzyma?
— Wszak się znać nie mieliśmy, — odparł z równą gwałtownością wojewoda. — Kto zaczął pierwszy? Kto rzucił zarzewie?
Nastąpiło milczenie, pisarz czapkę, którą trzymał w rękach, z gniewu o ziemię cisnął.
— Niewinny baranek! — zawołał — ktoby rzekł, najłagodniejszy z ludzi, a jam warchoł szukający zwady!
— Panie pisarzu! wywołaliśmy z grobu rodzice nasze — rzekł wojewoda — stoimy o kilka kroków od ich popiołów, uszanujcież je i nie drażnijcie mnie, bom nie zwykł znosić obelg bez pomsty. Mogłaby się polać krew braterska.
Mówił to głosem drżącym, a zapalone oczy świeciły strasznie.