Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nad tem i dodaje, iż przez ciekawość ostatniego dnia, gdy się żegnać mieli na przechadzce, za mur się skrywszy, podpatrywał ich i widział na swe oczy, jak pierścienie mieniali, a każde z nich swój na piersiach zawiesiło.
— Dosyć! dosyć! — zawołał w pasyę znowu wpadając pan pisarz — z mieszczańską dziewką żeby się Rochita mógł zaręczyć, przy zdrowych zmysłachby nie był. Oszalał! Dali mu chyba się napić jakiego licha! Oczarowały go baby. Zapomniał kim jest, i że z nami obu, z ojcem i ze mną nie da sobie rady, bo mu na taką obrzydliwość nie pozwolimy.
Pisarz chodził po izbie ręce łamiąc.
— A temum ja winien i to mi słusznie wojewoda w oczy rzucać może, bom go namawiał aby dziecko słał do tego kraju, gdzie promiscue ludzie żyją, żadnej różnicy między sobą nie znając. Sodoma i Gomora!
Nie rychło się pan pisarz uspokoił — a zręczny Zaranek już i słowa nie wtrącił więcej. Chcieli się rozchodzić owi goście „zbierana drużyna“, ale gospodarz ich nie puścił, bo mu czas się długim wydawał. Zaproszono więc Włocha aby grał, pątnika by opowiadał, a jednemu z dworzan potem przy lutni pieśni światowe śpiewać kazano.
Przyniesiono wino z korzeniami i cukrem gotowane, rozpalono ogień wielki na kominie, dworzanie przyszli pod drzwi cisnąć się, słuchać.