Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ten zwrot rozmowy zmięszał nieco pisarza, który choć gorączka był, łatwo nad sobą silniejszemu charakterowi dawał panować. Zmilkł pisarz, łagodząc sprawę i mitygując.
— Co ci to? co! — zawołał — jużeś się zaperzył; przecież po twą władzę nie sięgam i nie uzurpuję jej, a że za dzieckiem proszę, toć nie wina.
— Nic mu się nie stało i prosić o co niema — mówił ponuro wojewoda. — Winy na nim dotąd innej nad opieszałe i gnuśne posłuszeństwo nie znajduję; gdyby istotnie się okazała, od kary go ani nawet rodzona nie wymodli matka.
To rzekłszy wojewoda zamilkł, a pisarz też odzywać się już nie śmiał. Zawołał tylko swych ludzi nie zwlekając.
— Konie gotowe? — zapytał.
— Stoją u drzwi — rzekł zawołany.
Pisarz za czapkę wziął.
— Polewkę ci przyniosą — ozwał się gospodarz.
— Jużeś mnie nią napoił, panie bracie — odezwał się pisarz — mam jej dość. A zatem, Bogu was polecam i żegnam.
Wojewoda zmilczał, dumniejszym tylko się stał i chłodniejszym jeszcze. Nie pożegnali się uściskiem ani podaniem dłoni. Pisarz skłonił się i za próg kroczył. Lecz że to od ludzkich