Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jam nic nie rzekł. Posępny milczałem; ale stryj, który już go ściskał serdecznie, Antosia, któréj głos piérwszy mi niemiłego gościa zwiastował, zapraszali go jak najmocniéj.
— Poco-bo było tak się śpieszyć z przyjacielskiego domu! — wołali.
— Ulewa jak z wiadra — rzekł Porucznik siadając — piorun po piorunie pada! Ostatni, którego zapach siarczysty poczułem, uderzył w staw niedaleko. Ale jakże chory? —
— Ujrzał błyskawicę! — zawołał stryj. — Przejrzał, przejrzał, chwała Bogu! — Od strzału stracił wzrok i od strzału odzyskał! Już kiedy widzi błyskawicę, zobaczy wkrótce i dzienne światło. —
Porucznik śmiał się na cale gardło, ocierając zmokłe odzienie, i szeptał cóś do Antosi; czego słyszeć nie mogłem: bo krew bijąca do głowy szumiała mi w uszach gorzéj piorunów i grzmotów.