Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szuję z duszy, mój Panie Adamie! I imieniem twojego ojca i matki — niech im da Bóg światło wiekuiste! — błogosławię was z całego serca! —
W téj chwili weszła Antosia, pojmała ostatnie słowa stryja i zawołała wesoło:
— A więc za błogosławieństwem Półkownika, (stryj mój miał ten stopień), jesteśmy z sobą, Adamie, tak dobrze jakby po cywilnym ślubie; i teraz, choćbyś mię nawet odpędzał, nie możemy już się rozejść bez formalnego rozwodu. A nie tak go łatwo z mojéj strony otrzymasz. —
— Dośćby mi było — odpowiedziałem ośmielony wesołością mojéj narzeczonéj — nazwać cię tylko z przymileniem: moja żono! a bez rozwodu i prędko już i łatwobyś uciekła od swojego ślepego małżonka. —
— Nie zgadłeś wcale. Właśnie że-bym nie uciekała. Dostać ślepego męża, jest to taki skarb, jakiego mi zawsze życzy moja ciotka. —
— Brawo! mój mosanie! brawo! Moja śliczna Panno Antonino! pozwól się ucałować za tę kochaną otwartość! —
— O nie, nie mogę za nic, Panie Półkowniku! W klasztorze, do którego byłam oddawaną, ślu-