Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czać, nie przywodź mię do rospaezy, przez litość nad nieszczęśliwym, nie wspominaj mu teraz o swoich doskonałościach. Jeżeli kiedy, to teraz okaż mi się słabą, płochą, i tylko dobrém sercem chwilowie poruszaną istotą — jak są wszystkie kobiéty — a będzie mi znośniejszą strata życia i szczęścia, nieporównanego szczęścia posiadania ciebie! —
— Biorę Boga za świadka, że cierpienie czyni cię niesprawiedliwym, Adamie! Ale ja ci przebaczam, jak choremu dziecku, jak bratu, jak mojemu narzeczonemu. Nie myśl jednak, abyś mię mógł oddalić od siebie. Nie z tém tu przybyłam, aby zapłakać nad tobą, oświadczyć ci życzenie zdrowia i odebrać na powrót moję przysięgę. Wymodliłam u moich drogich rodziców, że mi dozwolili zostać przy tobie, i zostanę tu aż do twojego wyzdrowienia, jak siostra, jak sługa. Gdy ci Bóg otworzy oczy i będziesz mógł czytać na mojéj twarzy, sprawdzić czylim ta sama lub nie ta już dla ciebie, wtedy powiész mi naukę o zmienności kobiéty i odtrącisz od siebie, jeślibym mieć mogła tyle obłudy, abym nie kochając cię, garnęła się jeszcze do twojego serca. A teraz dosyć tych jęków i téj jakiejś wybolałéj filozofii, którą