Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzy i nocował; a nazajutrz zamienny mój kocz pójdzie naprzód, a ja zostanę od ich obojga odwiezionym w szarabance do połowy drogi aż do ... inicz, i na tém samém miejscu, gdzieśmy przed kilką laty śmiertelnie się strzelali, rozpowiémy Antosi o wszystkich szczegółach naszego pojedynku, i założymy podróżne śniadanie. Tym sposobem wojowniczy Thiers sprawdzał zwycięstwa Napoleona.
Łatwo przystałem i na ten układ; podobała się mi nawet ta myśl rycerska. Bo i dla czegoż zresztą się taić? Komuż nie miło oglądać pole, na którém zostało się zwyciężcą, zwłaszcza gdy i nieprzyjaciel żyw, dzięki Bogu, i nie myśli nam bynajmniéj zaprzeczać tryumfu.
Podobnież tłómaczyłem sobie i powolność Antosi, z jaką dała się nakłonić do tego zamiaru. Było to zapewne z jéj strony trochę niesentymentalnie. Ale któraż ładna kobiéta — myśliłem sobie — śród łez nawet, nie spójrzała-by z wewnętrznym uśmiechem na to Molochowe pole, gdzie ku jéj czci krew przelano? —
Tymczasem rozmawialiśmy wesoło, chodziliśmy po pokojach dolnego i piérwszego piętra, po ogrodzie, po okolicznych dróżynach i ścieżkach, któ-