Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wryły się w ziemię. Na bryczce siedziało ich dwóch: mój przeciwnik i sławny Pan Rejent, którego zaraz opiszę. Szepnęli cóś do siebie wysiadając, i Porucznik, niby szukając broni czy nie wiém tam czego, w bryczce przyzostał, a ku nam sam tylko posunął się Pan Rejent.
Rejent S., był to stary wyga, ostatni może szczątek téj sławnéj palestry dawnych czasów, co na wschodach trybunalskich uczyła się jednocześnie pisać pozwy i kiereszować łby.
Wysoki, chudy, z podgoloną posiwiałą już pałką, w plecach széroki, ogromnéj ręki, żylastego składu, podobniejszy był na piérwszy rzut oka do żołnierza, niż do prawnika. Gęste blizny po czole wygoloném i twarz szramą żółtą rozdarta, dowodziły walecznych bojów. U prawéj ręki brakło mu piątego palca; a więcéj daleko jeszcze pamiątek swéj junakerii nosił pod granatową czamarą. Siwych oczu, długiego spiczastego nosa, wystającéj brody, ogromnego wąsa, przypominał nie wiém czém przesławnego bohatéra z Manszy. Po korda, do pistoletów, do butelki i do pióra, jedyny. Bił się w pałasze sławnie, strzelał i nizał kule na ćwieczki, pił jak smok, a pisał z niepospolitym ogniem,