Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tron dla słońca, które wejść miało nad czarodziejskim wiosennym krajobrazem.
— Umrzeć! — zatętniało mi w uszach i duszy — umrzeć na wiosnę! —
Te słowa wyrzekłem pół-głosem mimo woli.
— Jużciż, mój Adasiu, kiedyś taki potrzeba koniecznie odbyć to salto mortale; lepiéj-że więc na wiosnę pójść na tamten świat z wiosennych wrażeń pełną duszą. A ma się umierać, to czy dziś, czy jutro, prawie jedno; zawsze konając, cała przeszłość dwódziesto czy sto-letnia, jak jeden punkcik. Mówicie Waszmość po swojemu tam: umrzeć nie skosztowawszy życia. Et! brednie, mój mosanie! a jakbyś go skosztował, jakbyś go się najadł do sytości, to co ci z tego, gdy umierać potrzeba? Ot, wiész co? Adasiu! dalipan wszystko głupstwo na tym świecie, a człowiek, co to serijo bierze i lamentuje, taki, mojém zdaniem, błazen. —
Stary, dodając mi tak odwagi, kiwał ręką, potrząsał głową i poglądał na mnie z uśmiechem. Słuchałem go tylko pół-uchem, myśląc w duchu: egoista! Przechadzaliśmy się lak cały ranek po