Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Oby mu tylko tak Bóg przebaczył! — odpowiada Antosia słabym i stłumionym głosem.
— A tyż mi, Pani, przebaczasz? — szepce przeklęty Wędrychowski. — Pobłogosław mię tém słowem na tułactwo całego życia.... Odjeżdżam do Ameryki. —
— Nie przeklinałam go nigdy i przeklinać mu będę. —
— Dzięki! dzięki! —
Dzięki! — powtórzyła nieznacznie trącona od Wędrychowskiego papuga, i z umizgiem przeleciała do swéj pani.
Nastała chwila milczenia. Antosia zebrała się nieco z myślami. A piekielny ptak wrzeszczał jéj ciągle nad uchem:
Dość płakać! Przebacz! Dzięki!
— Bądź mi więc zdrowa, Koko! — rzekła Antosia, gładząc papugę. — Winnam Panu — przydała, obracając się do Wędrychowskiego — podziękowanie za jedyną i ostatnią moję rozrywkę. Teraz wróć, Koko, do swojego pana! —
Przebacz! — gadała wściąż papuga.
Wędrychowski umiał skorzystać z chwili. Postąpił na kilka kroków, rzucił się znowu na kola-