Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

53
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

po chwili: co ty nas łez kosztujesz! mnie... nas! wszystkich! ojca nawet! Tak! widziałam go nieraz płaczącym, choć łzy połykał przed ludźmi!
— Więc mi przebaczy! ja nic nie pragnę więcéj.
— Nie, Stanisławie, nie łudź się tą próżną nadzieją: on płacze, ale w tobie nie da złego przykładu reszcie dzieci; zaklął się, a co raz powiedział, tego nigdy nie zmieni. Bóg jeden, co zna serca ludzkie, wie co będzie: ja się nie śmiem spodziewać. Mówże mi drogie dziecko o sobie!
Stanisław powoli rozpoczął znowu te dzieje, ale nie utyskując wcale na los swój, aby nie zakrwawiać serca matki.
— Przy pracy — rzekł — chleb mieć będę... a któż nie pracuje? to dola człowieka. Ciężko mi jeszcze, ale komuż w początku nie ciężko?
Pytania następowały po pytaniach, a rozstać się tak było trudno! Biedna matka chciała choć zobaczyć tego syna, który był dla niéj jak stracony, którego głos męzki słyszała tylko; ale światło w altanie o téj porze byłoby ich zdradziło, a wprowadzić go do domu obawiała się. Znać było walkę serca z obawą niepokonaną, i serce biedne ustąpić jéj musiało. Trzymała ręce jego w swych rękach, pieściła głowę zbolałą, odgadywała myślą i sercem syna, który wyrósł na mężczyznę; płakała, że oczy jéj przypatrzyć mu się nawet nie mogą.
— Idź! rzekła nareszcie po godzinie cichéj rozmowy; idź, jeszcze się zobaczymy może. Kiedy jesteś w Jasińcach... jutro może wyjść mi będzie wolno na przechadzkę z Manią... spotkamy się u granicy nad wieczór, nikt nas tam nie zobaczy.
I po tysiącznych pożegnaniach i błogosławień-