Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

47
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

znajomą drogą wprost ku dworowi krasnobrodzkiemu... Dopiero gdy się ku niemu zbliżył na staje, gdy żywo stanął przed jego oczyma surowy ojciec, zadrżały pod nim nogi, zakręciła się głowa i usiąść musiał na brzegu rowu. Tu pogrążony w myśli byłby może noc całą przesiedział, poglądając na drzewa ogrodu i kominy dworu, którego dach całą drogą mu rodzinę pokrywał, gdyby głos silny nie zabrzmiał nad jego uchem.
Po schrypnięciu i akcencie właściwym, poznał przelękły z razu Szarski trochę podpiłego Falszewicza, który powracał z karczemki od arendarza, ale że zakazano było dawać mu wódkę, Żyd go nigdy całkiem nie poił, znał miarę jego głowy i kwaterką zaspakajał nieugaszone pragnienie.
Falszewicz często używany do gospodarstwa i niejako obowiązany do pilnowania porządku we wsi, zbliżywszy się do siedzącego i przy blasku zorzy wieczornéj poznawszy Stanisława, krzyknął z podziwienia
— A pan tu co robisz? Jezu Chryste!
Stanisław powstał zmieszany.
— Widzisz, rzekł: patrzę na dom i płaczę.
— A! gdyby się pan sędzia dowiedział, zmiłuj się pan! uciekaj! Szczęście jeszcze, że leży chory!
— Chory? zawołał syn łamiąc ręce.
— E! nic, tak sobie, nogę przytłukł trochę. Ale po co pan tutaj? Jak? dalibóg, nie rozumiem, czy mara, czy zjawisko... co pan myślisz?
— Myślę, że powiesz o tém, żeś mnie tu widział, matce, siostrom, braciom. O kilkanaście od nich kroków czekam: może wybiegną zobaczyć się ze mną... może mnie pocieszą...
— A! gdzie ja się tam będę w to wdawał! zaty-