Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

313
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

mu ściskało się serce, przeczuwając koniec dramatu którego w całości prawie był świadkiem.
Stanisław utracił w końcu sił ostatek, i poczuł się tak źle jednéj nocy, że przestraszony sługa pobiegł do dworku pani Brzeźniakowéj, aby co prędzéj po doktora posłano lub księdza. Wdowa z córką nadbiegły zaraz, i zastały chorego w niezwykłym stanie rozdrażnienia i osłabienia razem; dusza zdawała się walczyć z ciałem, które dobijała miotając się w niém, by wydobyć z niego. Oczy jego ogniem gorzały, pot zimny oblewał czoło, usta drżały spalone, co chwila brocząc się krwią spiekłą
— A! dobrze! dobrze żeście przyszły! — zawoła żywo odwracając się do okna. — Straszne bo, straszne w samotności miałem widzenie... Zbłąkana wyobraźnia przedstawiła mi marę... okno było otwarte... w jego oświeconych ramach zjawiła mi się jakaś postać w bieli... O! znam ją dobrze! to postać umarłéj! istota z przeszłości... stanęła przedemną błagająca, straszna... nieszczęśliwa, drżąca... i wołała, tak! słyszałem wołała: „Przebaczenia!“ Słyszałem głos jéj, widziałem twarz trupią... a! to okropne zjawisko!... Wołała głosem stłumionym: „Przebacz katowi twojemu, jak Bóg twój na krzyżu oprawcom swoim przebaczył.“ — I dreszcz przebiegł mi po skórze, i włos najeżył się na skroni, i krew buchnęła ustami, gdym chciał wymówić słowo przebaczenia... Krwi téj struga wylała się zamiast wyrazu litości... a widzenie znikło!
Dwie kobiety stały zmieszane, drżąc, spoglądając na niego i na siebie, i nie mogąc zrozumieć słów, które się im zdawały marzeniem podbudzonéj wyobraźni, gorączkowém bujaniem myśli jego ostatka...
Stanisław wyciągnął rękę ku Maryi.
— Teraz — rzekł — czuję już, że umrę wprędce! śmierć