Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

304
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

i wypalał się jak ostatek lampy, któréj rozdwojony knot resztę oleju wysysa kopcącym płomieniem.
A Marya? Marya nie miała także siły oddalić się, usunąć, wyleczyć, i matka nie zdobyła się na odwagę, by ją gwałtem odciągnąć. Tak smutnemi łzy płacząc, patrzały obie na niknące nadzieje, na zbliżanie się chwili, co je na zawsze pochłonąć miała. Coraz rzadziéj widać było Stanisława, a stan jego wzbudzał litość obcych nawet, tak się w nim malowała rozpacz, już w osłupienie jakieś przeszła, i zupełna dla życia obojętność.
Przychodził on jeszcze czasami do pani Brzeźniakowéj, którą chłodno rozpytywał o Krasnobród, o matkę, o krewnych; do Maryi, z którą na chwilkę ożywiał się w rozmowie niekiedy, ale każde takie wzruszenie było dla niego chorobą, wzmagało kaszel, budziło gorączkę, wywoływało uczucia przyśpieszające bieg krwi, któréj żar go wypalał. Brant patrzał i łamał ręce w milczeniu. Chciano wywieźć Szarskiego na wieś w rodzinne strony, ale pokiwał głową i sucho rzekł:
— Nie potrzeba.
Chciano go namówić na leki, uśmiechnął się i odparł:
— Wiem co myślicie; dajcie mi pokój! z tego nic nie będzie.
Ledwie jakoś przyjaciel domu, ze zbliżającą się wiosną, widząc powiększające się dla chorego niebezpieczeństwo w powietrzu i wyziewach miasta, a chcąc go razem może od Sary oddalić, z rodzajem spisku i z tysiącznemi podstępy wymógł na Stanisławie, żeby się wyniósł do wiejskiego domku, położonego niedaleko tak zwanego Betleemu, w gaju i miłéj, jak wszyst-