Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

295
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

sztuce po raz pierwszy. Teatr był cały zapchany i przy największém staraniu, wdowa ledwie sobie i córce miejsce w łoży państwa Ciemięgów uprosić mogła.
Marya usiadła tak, żeby nie była widziana, ale oko jéj wprost pobiegło na scenę, i zdawało się wcześnie przebijać kortynę, sięgać po za nią, wywołując tę, która ją obchodziła jak życie Stanisława. Chciała odkryć tajemnicę, którą ta kobieta usidliła go, przekonać się sama o wielkości niebezpieczeństwa, i liczyła chwile niespokojna, z bijącém sercem, z pałającą twarzą. Matka dopiero teraz spostrzegła to zaprzątnienie, ale go jeszcze zrozumieć nie mogła, prawie się niém radując.
Rozpoczęto jakąś farsą, Smaragdina nierychło ukazać się miała na scenie, Marya siedziała jak przykuta, wyglądając, prędko-li się ukaże ta, co jéj życie zabrała?
Nie spostrzegła nawet w dole za orkiestrą siedzącego Stanisława, którego cały teatr palcami sobie wskazując, wziął za cel śmiechu i urągowiska. Szarski nie wiedział o tém i o niczém co się w koło niego działo; on także wyglądał, czekał tylko ukazania się Smaragdiny.
W rozrzuconéj sukni, z włosem w nieładzie, z obliczem napiętnowaném namiętnością, która opanowała wszystkie myśli jego, siedział poeta biedny wsparty na łokciu, w postawie, która na pierwszy rzut oka zdawać się mogła wymuszoną, przesadną, tak była nienaturalnie swobodną.
Ludzkie oczy, gwar, mowa, wszystko, co go otaczało, w oczach jego nie liczyło się za nic, żył w sobie i czekał Sary.