Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

285
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

Śliczneż to, śliczne było zjawisko! bo nawet wśród tego zaniedbania i spoczynku, artystka pamiętała, by być piękną. Wdzięcznie spadała jéj blado lila sukienka z nóg wyciągniętych na sofie, na których rozwieszona była jak draperya greckiego posągu; ręka jedna półkolem zginała się nad głową spoczywającą na poduszce karmazynowéj, odsłaniając śliczną szyję i część popiersia cudnych kształtów i śnieźnéj białości.
Padając dopiero u nóg czarodziejki, Szarski postrzegł, że nie była samą.
Na téjże sofie, w drugim jéj końcu, siedział z podkręconemi po turecku nogami młody, bardzo przystojny, słusznego wzrostu, barczysty i jak Antinous zbudowany mężczyzna, w czerkieskiém ubraniu, z cygarem w ustach.
Twarz jego była widocznie słowiańska, strój, postać, blond włosy, niebieskie oczy łagodne a obojętne, pół uśmiech dobrotliwie szyderski, tak wyraźnie mówiły o pochodzeniu, że roztargniony nawet Stanisław poznał w nim Rossyanina. Z miny widać było dobrze wychowanego człowieka, miał bowiem w sobie coś wdzięcznego i wdzięczącego się, co ludzi klassy arystokratycznéj cechuje wszędzie; w oku wiele dowcipu, w ustach trochę sarkazmu, ale zarazem wiele serdecznéj dobroci.
Na widok wlatującego zapaleńca, Sara nie zmieszała się, nie zapłoniła, nie krzyknęła, ale w głos tylko, sucho, jasno, zimno roześmiała się dziwnym dźwiękiem.
— A to on! zawołała, wskazując nań ręką księciu: to mój poeta!
Książę wstał grzecznie, i z uśmiechem podał białą