Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

266
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

swego nie mogąc wcisnąć, nudzić się poczynała słuchaniem tego, co po raz setny obijało się o jéj uszy — byliby się do białego dnia spowiadali, wzajem sobie pomagając. Poeta oddeklamował wiersz pod tytułem Odrodzenie, któremu poklaśnięto hucznie, i na tém się przecię skończyła sessya.
Stanisław ziewając schodził ze schodów, gdy Bazylewicz w szlafroku już schwytał go, doganiając z cygarem w ustach.
— A co? spytał — a co? nie żyje literatura nasza? nie rośnie? Co to za ludzie! jakie talenta!
Moj drogi — odparł Szarski — może to prawda, ale ludzie ci niedojrzali, zdaje mi się, zrobiliby więcéj, skromnie ucząc się i pracując, niżeli głosząc godzinami swe zielone teorye.
— Heretyku! co mówisz?
— Każdy z nich myśli nie o literaturze, nie o nauce swéj, nie o sztuce, ale o sobie... Ten się chce popisać. ów zadziwić, inny choć czuje się miernym, udaje geniusz; nic naturalności, nic prawdy, komedya tylko źle odegrana; a co nieuctwa, a co głupoty pod maskami dumy i zarozumiałości!
Bazylewicz spojrzał nań z ukosa.
— Stasiu — rzekł — co ty gadasz! czém cię oni obrazili?
Szarski się rozśmiał szczerze.
— Kochany mój — odparł — poznajże mnie raz przecię! Co tu ma do sądu obraza osobista? Gdyby mnie z nich każdy obraził najsrożéj, krwawo, śmiertelnie, cóż to ma do mojéj opinii, jako o pisarzu i talencie? Musiałbym oddać mu sprawiedliwość i pokłonić się geniuszowi. Najsroższą obrazą jest nieudolność napuszona, bo téj znieść nie mogę.