się, że weźmiesz z sobą jaki rękopism i przeczytasz nam cokolwiek.
— Ja? zawołał cofając się Stanisław — ja? Ale ja nigdy a nigdy nie czytam.
— Dla nas zrobisz wyjątek.
— Nie mogę!
— No, mniejsza zresztą o to, ale chodź, poznasz literaturę naszą, i przekonasz się, że jest życie w pokoleniu, które po nas nastąpi, lub z nami idzie razem.
Stanisław, jakkolwiek zmęczony i smutny, dał się znowu namówić, i jako tako przybrawszy się, wszedł z gospodarzem do saloniku na pierwszém piętrze.
Nie ciekawy bywa zwykle salonik literacki, i ten też nie odznaczał się wytwornością; porządku w nim było niewiele, pyłu dużo, książek, rycin, nót i litografij po stolikach i kanapach kupami, a za okrągłym stołem siedziała gospodyni domu, przecinając karty nowego jakiegoś dzieła, którego podobno nigdy czytać nie miała.
Na ścianach, jako dowody czci dla sztuki nieoddzielnéj od literatury, wywieszone były próbki młodych artystów: ogromny pejzaż straszliwie oświecony księżycem, nad którym chmury białe wyglądały jak rozczochrana czupryna; głowa starca dyabelnie czerwona pod pretekstem kolorytu; szkic bitwy, w któréj dym i trzy końskie pośladki widać było; karczemka z drzewami koloru szpinakowego z niebem przeraźliwie lazurowém. Oprócz tego; stał na postumencie tors jakiś z listkiem winnym, nieudatna domorosła Wenus jakaś udrapowana ręcznikiem, a łeb filozofa doskonale łysy kompletował tę wystawę płodów sztuki krajowéj, wcale nieciekawą.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/269
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
259
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.