Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

255
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

zetach, w krytyce, w teoryi sztuki, w myślach i w formie; pisma peryodyczne, pisma zbiorowe... drukarnie pracują dniem i nocą... Jest-li to sen czy jawa? będzie-li to trwałe, czy przejdzie jak mara? Ja, przyznaję się, nie mam wiary w takie gwałtowne paroksyzmy, bo wiem jak u nas o wytrwałość trudno...
— Ja nic nie wiem... nie rozumiem; byłem, jak wiesz, zbyt długo odosobniony, siedziałem na wsi, i obcy jestem temu, co się tu dzisiaj dzieje.
— Możesz więc i o losie pism swoich nawet nie wiedzieć!
— Nic a nic.
— Pozwól, bym ci pierwszy może dobrą zwiastował nowinę... powiem ci szczerze choćbyś się miał obrazić.
— Ja? wiesz professorze, że nie obrażam się niczém.
— Tém lepiéj. Pisma twe, na które krytyka wrzeszczała, na które ludzie krzyczeli, któremi rzucali pomiatając literaci, koniec końców czytały się i czytają lepiéj od innych, rozprzedały się doskonale i codzień większą zyskują popularność. Była w nich forma czy nie? była myśl nowa? nie wiem, przypuśćmy, ale pisałeś je duszą całą, gorąco, i trafiłeś językiem tym do ogółu. Stanąłeś wyżéj niżeliś się może spodziewał, a jeżeli wytrwasz...
— Los pism moich — odparł Stanisław — o tyle tylko mnie obchodzi, o ile się wiąże z losami literatury naszéj i jest jéj życia oznaką. To, co powiadasz, cieszy mnie jako znak głodu ducha, który spożywa wszelką strawę, jaką mu podają... nie zaś jako osobiste powodzenie. Żywot nasz cały dziś w tych sferach ducha, w literaturze, języku, piastujmy go i rozniecajmy to ognisko.