Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

241
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

z Krasnobrodu, i nazajutrz po owéj rozmowie, bez żadnego podejrzenia, zdawszy wszystko Jędrzejowi, sam począł nieco oddychać, nasycając się dopiero wsią, któréj zarządu ciężar spadł z ramion jego.
W czasie ostatnich miesięcy pobytu w Krasnobrodzie, widywał on niemal co tydzień panię Brzeźniakową i Marylkę; z nią i z Manią odbywali długie przechadzki, a bojaźliwe z razu dziewczę, tak się było powoli oswoiło z poetą, na którego widok drżało wprzódy, że mu się uśmiechało, że do niego mówiło swobodnie, że wreszcie z pod powłoki nieśmiałości, osłaniającéj ją dotąd, objawiło mu się w całéj krasie swego umysłu i serca. Stanisław zachwycony był poetycznością téj istoty, która pół życia, całą sztukę, całą tajemnicę piękna i filozofię młodości odgadła sercem; która sądziła trafniéj uczuciem niż krytycy z powołania swemi niechybnemi receptami. A kiedy poczęła mówić ożywiona silniejszą potrzebą wynurzenia się, odzywała się jak natchniona i nieziemska istota.
Ale obok uwielbienia, zajęcia, zachwytu dla dzieweczki, która olbrzymiała w chwilach zapału i wyższa była od wszystkiego, co ją otaczało, pomimo jéj piękności, dobroci i aureoli, jaka jéj skroń opasywała, nie zrodziło się już żadne inne czulsze, namiętne uczucie dla niéj, któreby niepohamowaną swą siłą chwyciło i uniosło młodzieńca. Patrzał, słuchał, dziwił się, rozczulał, ale pokochać nie mógł. Serce jego było martwe, straciło w dwóch pierwszych wysiłkach wszelką władzę miłości, zużyło tę siłę młodości w gwałtowném cierpieniu. Patrzał już jak obcy na świat, do którego żywota nie czuł się powołanym; jak schorzały