Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

223
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

od dziewictwa do starości, lub wrot, które do niéj prowadzą. Każda z nich miała co opłakiwać, kaźdéj zostawała odrobinka nadziei uronionych, szczęścia niedojrzałego... i jeszcze trochę słoneczka w przyszłości. I jak poczęły się sobie zwierzać stare przyjaciółki, tak noc nadeszła, nim się opamiętały, jedna, że wracać należy do domu, druga, że klucz od lochu ma jeszcze w kieszeni a do śpiżarni za pasem. Sędzina więc pobiegła co tchu do gospodarstwa, a pani Brzeźniakowa byłaby w ciemną noc pojechała do Borów, gdyby nie prośby Mani, która poprzyjaźniwszy się już z Marylką, tyle i tyle miała z nią do mówienia!
Z wieczora księżyc nie świecił, deszcz pruszył, grobelki były kamieniste, furman dostawał kurzéj ślepoty o mroku... sąsiadka rada nie rada pozostać musiała.
Stanisław mało się pokazywał w pokoju, i spojrzawszy na Marylkę, do któréj słów kilka przemówił ledwie, otrzymawszy zamiast odpowiedzi rumieniec i pół uśmiechu, poszedł do swojéj izdebki. Wieczorem zeszli się wszyscy, ośmieleni nieco, Mania i Marylka rozweselone, staruszki rozpłakane przeszłością, a kontente z siebie niewymownie, Stanisław jak zawsze milczący i zadumany.
Z daleka spoglądał on na to śliczne dziewczę, które już trzeci raz w życiu przesuwało mu się przed oczyma, ale wspomnienie przeszłości oblewało go chłodem. Myśl wszystkich zmian, którym jéj serce, dusza, umysł, młodość uledz miały, znowu się groźbą w nim ozwała. Nieraz wychodził z pokoju wśród śmiechów dwojga dziewcząt, których nieopatrzne wesele przykre na nim robiło wrażenie, tak już zestarzał, przekwitł, ostygnął!