Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

203
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

— Dość mi odwołania, zawołał; a nie, to kije dać każę!!
— Mości książę! krzyknął Szarski, wskazując drzwi: nie odwołam nic, i proszę się wynosić, dopóki mi zostaje trochę cierpliwości. Kije są dla wszystkich, a ten najprędzéj się na nie narazi, kto niemi szafuje. Oto właśnie stoi w kącie trzcina: nie życzę czekać, aż ją wezmę do ręki.
To mówiąc, zrobił krok śmiały, a jego ks. mość, wołając na towarzysza, za próg uskoczył Na tém skończyła się ta przykra scena; ale nazajutrz przyjechał pan Adam Szarski z narzekaniami, wymówkami, naleganiem, przeproszeniem, wymagając koniecznie jakiegoś odwołania. Szarski napisał je z uśmiechem i posłał.
Niestety! jakkolwiek było niewyraźne, padł pod niém książę Jan zabity śmiesznością tak, że trzeciego dnia po ukazaniu się jego w gazecie, musiał wyjechać za granicę, aby to sobie pod niebytność jego zastygło.
We drzwiczki tego domku na Zarzeczu pukały tak nieraz duma obrażona, świerzbiące nałogi, rozraniona miłość własna i gniew bezsilny, a z niemi razem niejedna myśl zemsty, niejedna ręka, która pisarza użyć chciała za zbira. Listy bezimienne pełne obelg lub dziwnych jakichś objawień, które niby za materyał do obrazów a raczéj paszkwilów służyć miały, płynęły co poczta; a z niemi razem nadchodziły rozprawy i wiersze, urywki, któremi kazano się opiekować w imię dobra pospolitego, choć w nich nie było ani kropli sensu, ani za grosz talentu...
Tém jednak życiem żyć było potrzeba; a w kole znajomości dalekich, zawiązanych przez listy z tymi, których Stanisław zaszczycał się nareszcie koleżeństwem,