Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

183
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

milczenia — i jam nieszczęśliwy... Saro! Saro! dodał powoli: tyś winna! Brakło ci wiary. Jam wierny wspomnieniu twemu pozostał. Bez nadziei święciłem pamiątkę, i nie skruszyłem mojego bóztwa domowego do dziś dnia... Twoje ręce je rozbiły...
Zwiesił głowę i gorzko zapłakał.
Izraelitka powstała, popatrzała nań długo, litościwie, boleśnie, a wejrzenie to zdawało się mówić:
— Wierz! wierz kłamstwu mojemu! i niech cię fałsz ten ocali!
Potém dodała:
— Nie mówmy o mnie; mów ty mi o sobie!
— O sobie! uśmiechnął się Stanisław... dla mnie, we mnie, ze mną nic się nie zmieniło. Do dziś dnia, aż do téj godziny...
— Bądź zdrowa! bądź zdrowa! szepnął cicho — wyszedł chwiejącym się krokiem i nie oglądając się na nią, zniknął.
Nie słyszał jak straszny krzyk boleści rozległ się po smutnéj izdebce, jak okropna, śmiertelna po nim nastąpiła cisza!


Nazajutrz, niespodzianie poprzylepiane na afiszach ogłoszenia, oznajmiły publiczności wileńskiéj, że truppa niemiecka pod dyrekcyą pana Gipfel’a, dla nadzwyczajnych przyczyn, więcéj nie mogąc dawać widowisk w Wilnie, odjeżdża w dalszą do stolicy drogę.
Professor Hipolit, który pośpieszył na Zarzecze jakimś instynktem przyjaźni, znalazł Szarskiego od wczorajszéj nocy siedzącego na sofie, z okiem wlepio-