imię, ktorém się rzucają następcy jak piłką studenci, trochę kości, trochę smrodu i wszystkie głupstwa, jakie się zrobiły za życia, bo te są najnieśmiertelniejsze. Mogą nie wiedzieć ile cię nocy bezsennych kosztował twój wielki poemat, ale pewnie dojdą, jeśliś miał brodawkę pod nosem, lub szósty palec na nodze...
Niepodobna wypowiedzieć, jakim serdecznym, poczciwym śmiechem głupoty naiwnéj, dusząc się, zachodząc i pryskając co chwila, towarzyszył pan Ciemięga téj długiéj deklamacyi professora. Chwytał się za usta, żeby mu nie przerywać mowy, bił się po twarzy, odwracał, a nieszczęsny nałóg chychotania brał nad mm górę. To bynajmniéj nie przerywało przywykłemu od lat wielu do śmiechu gospodarza professorowi, który swoje prawił, wlepiając oczy w młodzieńca i śledząc, jakie na nim czyni wrażenie.
Stanisław słuchał go z pewnym rodzajem litości, jaką wzbudza nędza i moralny upadek, a gdy skończył tryumfalnie wpatrując się w niego, odparł powoli:
— Professorze, wszystko to prawdą być może. Ale powiedz mi, gdy kto ma w duszy słowo, które go dusi, które czuje, że wypowiedzieć powinien, choćby to słowo przeszło niesłyszane, choćby było maluczkie i nieznaczące, choćby na jego głowę kamienie i klątwy sprowadzić miało, na jego grzbiet łachmany, na życie nędzę i zapomnienie... czyż tego słowa, z którém na świat przyszedł, nie wyrzec mu głośno i śmiało! Na cóżby się życie zdało?
— Tfu! tfu! zaśmiał się stary, a toś widzę oszalał; zachorowałeś na proroka! człowiecze!!
— Nie! i najskromniejsze powołanie jest niemniéj
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/258
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
252
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.