Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

231
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

— Mam słówko do pana, odezwał się przybyły, i wszedł do pokoju.
— Kogoż mam honor?
— To wcale do interesu nam niepotrzebne, rzekł rozsiadając się przybyły. Jesteśmy sami?
— Zupełnie sami, niespokojny nieco odpowiedział Szarski.
Niaznajomy zakręcił się na krześle, widocznie nie wiedział od czego począć, wziął laskę w gębę, zamyślił się i spytał znowu po chwili:
— Wszak to pańskie czytaliśmy poezye?
— Nie wiem, o jakich mowa, ale i ja wydałem poezye.
— Piękny talent! piękny talent!
Ukłon był odpowiedzią, a. nieznajomy znowu umilkł potarł włosów, zagryzł laski, spojrzał z ukosa na młodego człowieka, i jakoś mu ciężko widać było wypowiedzieć z czém przyszedł, choć z oczu jego mówiła zręczność i przebiegłość.
— Piękny talent, powtórzył: co za szkoda, że w takich czasach żyjemy, kiedy go ocenić nie umieją!...
— Nie skarżę się na to, rzekł Stanisław.
— Świat nie wart poetów, ale poeta wielkie ma obowiązki względem niego; pierwszym zdaje mi się karcić go i prostować. — Na tym wyrazie przycisnął umyślnie i dobitnie. — Wylać swe oburzenie przeciwko złemu i szkaradzie plugawiącéj społeczność, to święty obowiązek... dodał po chwili.
— Czasy satyry minęły, odparł Stanisław; a ja szczególniéj nigdy się nie czułem w usposobieniu do niéj.
— To dziwna rzecz! zawołał przybyły: mnie się zdaje, że każdy prawy poeta musi, na widok zepsu-